Turul Turul
612
BLOG

Interes narodowy, czyli stanowcze „nie” dla polityki przy ołtarzu

Turul Turul Polityka Obserwuj notkę 25

Jako osoba chodząca regularnie (tzn., co niedziela) do Kościoła jestem zdecydowanym przeciwnikiem sytuacji, w których od ołtarza padają komentarze dotyczące polityki. Niestety, jest to zjawisko bardzo częste. Szczególnie jeśli rozpolitykowany ksiądz jest miłośnikiem obecnej opozycji (PiS) i notorycznie daje do zrozumienia, że ta pseudo-opozycja (pseudo-prawica) jest jakąś alternatywą dla obecnych rządów w Polsce.

Jeżeli mam być zupełnie szczery, to od dłuższego czasu jestem przeciwnikiem mieszania wartości religijnych i politycznych. To co liczy się w naszym życiu na co dzień nie ma większego znaczenia w polityce. Tu liczą się bowiem nie moralność, prawdomówność, życie zgodnie z nauczaniem Kościoła (a może bardziej Chrystusa niż Kościoła), ale skuteczność, siła i pieniądze. Tak było, jest i najprawdopodobniej pozostanie tak długo jak istnieć będzie ludzkość. Niestety w Polsce, kraju św. Jana Pawła II stało się inaczej. Tutaj elementem najważniejszym w polityce jest deklarowanie swojej głębokiej i niczym nie wzruszonej wiary, bieganie do mediów „katolickich” i opluwanie w nich swoich przeciwników, w najmniej wyszukany sposób – zazwyczaj wystarczy wykazać, że politycy wrogiego obozu to za nic mają sobie Kościół, bo np., zagłosowali za przyjęciem konwencji antyprzemocowej, która to godzi w Kościół itd. Dziwnym trafem podobne głosy spotkać można głównie na antenie mediów z nazwy katolickich – Telewizji Trwam i Radia Maryja, a w Internecie na portalach powiązanych ze znanym piewcą partyjnego katolicyzmu – Tomaszem Terlikowskim. Do grona partyjnych katolików zapewne już wkrótce dołączą także zwolennicy Grzegorza Brauna. Powstanie partii BRAUN doprowadzi zapewne do powstania nowych „oaz” w których bujnie rozkwitnie kolejna zupełnie oderwana od nauczania Kościoła wizja religii katolickiej.

Postępującej „bałkanizacji” polskiego Kościoła nie powstrzyma zapewne również Jego Świątobliwość Ojciec Święty Franciszek, który zabierając głos w różnych „życiowych” sprawach mówi o nich w sposób, który liberalnym i lewicowym mediom bardzo się podoba. Nie oznacza to jednak, że papież jest jakimś wrogiem wiary i religii. Obecny następca św. Piotra mówi bardzo sensownie – co doprowadza do szału niektórych wyznawców Kościoła partyjnego – np., Terlikowskiego. W moim przekonaniu również Rafał Ziemkiewicz dał się nieco ponieść emocjom po wypowiedzi Papieża dotyczącej „królików” – wynikało to jednak bardziej z zaskoczenia, że Ojciec Święty mówi głosem niektórych lewicowych polskich publicystów, niż jakiejś niechęci wobec Papieża.

„Bałkanizacja” polskiego Kościoła nie jest procesem, który zaczął się wczoraj, czy rok temu. Jest procesem długotrwałym, sięgającym swoimi korzeniami lat 50., ubiegłego wieku. Obecnie w dobie postępującej (z jednej strony) ateizacji społeczeństwa, jak również (z drugiej strony) coraz silniejszego promowania różnych skrajnych i bardzo silnie zaangażowanych postaw religijnych, proces ten przyśpiesza. Prawdopodobnie już niedługo oprócz Natankowców, Rydzykowców i innych, będziemy mogli mówić o grupie popierających Kościół, ale odrzucających nauczanie Franciszka. Do każdej z tych „republiczek” istniejących w ramach polskiego Kościoła szybko doczepiają się politycy. I tak Rydzykowcy to grupa silnie powiązana z PiS-em, a „Natankowcy” wyraźnie ciążą ku Braunowi.

Praktyki tego typu należy jednak uznać za naganne. Jak już wspomniałem – wartości, które powinny być wyznacznikami i cechami charakterystycznymi dla dobrego polityka, dobrego przywódcy, nijak nie da się pogodzić z wizerunkiem rozmodlonego Grzegorza Brauna, czy występujących w Radiu Maryja i TV Trwam polityków PiS. Państwo nowoczesne, musi szanować i wspierać tradycję chrześcijańską. Nie może jednak promować jej w sferze bieżących działań politycznych. Dlaczego? Choćby dlatego, że narody, w nowoczesnym znaczeniu tego słowa, to nie wspólnoty ludzi tej samej religii. Widać to na naszym polskim przykładzie. Dla niektórych grup wchodzących w skład narodu polskiego, Polak to muzułmanin, prawosławny, zasymilowany Żyd, czy protestant (przykład XIX w., Śląska Cieszyńskiego, gdzie katolik to zazwyczaj Czech). Naród zaś jako zbiorowość, nie może sobie pozwolić na to, by przez to jak dany jego przedstawiciel oddaje cześć Bogu i jak go nazywa, rezygnować ze szczególnie cennej, bo przywiązanej do idei polskości substancji biologicznej.

Już słyszę krzyki oburzenia. Zastanówmy się jednak, czy mamy prawo odbierać prawo do polskości takim ludziom jak Julian Tuwim, Rafał Gan – Ganowicz czy dr. Kamiński z oddziału partyzanckiego NSZ dowodzonego przez kpt. Władysława Kołacińskiego „Żbika”, że o mających żydowskie korzenie członkach przedwojennej endecji nie wspomnę? Nie. Jeśli bowiem pomimo całego bagażu doświadczeń choć jeden z nas czuje ukłucie w sercu czytając „Kwiaty polskie” Tuwima, lub odczuwa szacunek wobec postawy dr. Kamińskiego, który w czasach stalinizmu miał odwagę na procesie żołnierzy NSZ powiedzieć, że on jako Żyd został przez tych ludzi uratowany z rąk Niemców, to znaczy, że ludzie ci zasługują na miano Polaka. Tego samego nie można powiedzieć o wielu nam współczesnych, którzy kierowani partyjnym zaślepieniem głoszą wszem i wobec, że każdy kto nie głosuje na PiS ten „żyd, bolszewik i mason i antyklerykał”.

Kościoła z polityką łączyć nie można. Nie przyczyni się to ani do wzrostu wiary – a wręcz przeciwnie, ani do umocnienia pozycji tej czy innej partii politycznej. Polityka powinna być sferą, gdzie rozmawia się o interesach, a nade wszystko o najważniejszym interesie, którym kierować winni się wszyscy obywatele – interesie narodowym. W tym zaś leży, aby wszystkie żyjące na terenie państwa polskiego, od pokoleń, grupy wyznaniowe i narodowe wciągnąć i zaliczyć w skład tego co Dmowski i jemu współcześni określali jako „żywioł polski”. Asymilacja postępuje bowiem tylko w sytuacjach, gdy dla ludności przybyłej na teren zajmowany przez dany „żywioł” jest on atrakcyjny – tzn., pozwala na osiągnięcie wyższego poziomu rozwoju kulturalnego, gospodarczego i społecznego. Dlatego właśnie, pomimo wszystkich zaszłości historycznych to nie Rosja, a Niemcy (a nadewszystko sojusz tych dwóch żywiołów) uznać należy za szczególne zagrożenie dla naszego państwa i narodu.

Według nas Rosjanin jest głupi, pijany, brudny, zacofany, ślepo posłuszny własnemu reżimowi państwowemu. Tymczasem Rosjanin może sobie (prywatnie) być głupi, pijany, brudny i zacofany, ale dla niego najwyższym dobrem i najwyższym celem nie jest wybranie sobie przedstawiciela, którego jedyną zasługą jest to, że „wyznaje tradycyjne katolickie wartości”, ale to, by wybrany przez niego przedstawiciel kierował się INTERESEM NARODOWYM. Czymś co dla polskiej klasy politycznej jest pojęciem równie abstrakcyjnym, jak wpływ lotów w kosmos na gospodarkę rolną zachodniej Mongolii. Pod tym względem powinniśmy się uczyć nie od zdegenerowanego zachodu, gdzie w imię obrony pozornej równości i normalności pozwala się na wiele gorszących i osłabiających pozycję państwa ( i szeroko rozumiane morale narodu) zahowań, ale od barbarzyńskiego jakoby wschodu.

Czy ktokolwiek słyszał aby Putin zarzekał się, że jest wierzący, praktykujący, chodzi do cerkwi i modli się? Nie? Dziwne prawda? A tymczasem to właśnie w państwie tego „strasznego Putina” miało miejsce bezprecedensowe działanie w obronie miejsca kultu religijnego sprofanowanego przez kilka pseudo-piosenkarek. Dlaczegóż więc, Ci sami księża, którzy tak głośno popierają poszczególne partie, równie głośno krytykują prezydenta Federacji Rosyjskiej? Odpowiedź na to pytanie nie jest w moim przekonaniu jednoznaczna.

Odnoszę jednak wrażenie, że brak silnego związku pomiędzy państwowością, a Kościołem, wreszcie brak państwa polskiego w wieku XIX przyczynił się do tego, że państwo postrzegamy jako coś o co się trzeba modlić, a czego nie mamy i mieć zapewne nie będziemy. Wreszcie w skutek różnych kroków podejmowanych przez Kościół i rozpolitykowanych księży pragniemy widzieć Kościół katolicki, jako nierozerwalną część polskości. Owszem religijność i poszanowanie wartości katolickich jest jednym z elementów bycia narodowcem – patriotą, ale nie za wszelką cenę. Bolesław Szczodry, zwany też Śmiałym, nie dlatego pozbawił życia biskupa Stanisława, że ten krytykował króla i jego postępki, ale dlatego, że w konflikcie pomiędzy papiestwem a cesarstwem, biskup poparł Cesarza Niemiec, który odmawiał praw do królewskiej korony polskiemu władcy.

Jeżeli więc, w moim przekonaniu, państwo polskie ma być kiedyś silne i zdolne do prowadzenia samodzielnej polityki to nie powinniśmy pozwalać na sytuację, w której to czy inne wyznanie zaczyna wywierać wpływ na politykę. Katolicyzm nie jest wartością dodaną do polskości, ale polskość oznacza przedewszystkim obronę państwa i jego siły, a nie obronę wartości katolickich, które nigdy, ale przenigdy nie powinny przesłaniać politykom INTERESU NARODOWEGO. Osoby, które nie są politykami, nie sprawują ważnych funkcji państwowych i społecznych powinny BEZWZGLĘDNIE starać się żyć moralnie i w zgodzie z nauczaniem Kościoła, ale to co obowiązuje „szarego człowieka”, nie powinno obowiązywać przywódców, którzy z racji odpowiedzialności która na nich spoczywa zmuszeni są troszczyć się nie o własne zbawienie, ale o zbawienie czegoś o wiele ważniejszego od jednostki – zbawienie państwa i narodu, to jest o realizację w praktyce INTERESÓW NARODOWYCH. Realizacji tychże nie zapewni bowiem człowiek, który na powitanie mówi „szczęść boże”. Dlatego też wprowadzanie takich osobników do polityki jest szkodliwe i zgubne dla państwa i narodu. Niestety, Polacy zdają się nie do końca rozumieć jakie są polskie interesy narodowe i jak należy je realizować. Miejmy nadzieję, że z czasem przyjdzie oprzytomnienie. Oby jednak nie przyszło one gdy będzie już za późno. 

Turul
O mnie Turul

Jestem narodowcem. Jestem Polakiem - obowiązki również mam polskie.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka